„Do jutra w Amsterdamie” Agnieszki Zakrzewskiej weszła na rynek wydawniczy 15 lutego 2018 roku. Pierwsze co zwraca uwagę czytelnika to piękna okładka, nie da się jej nie zauważyć :) stary rower, kobieta w zwiewnej spódnicy siedząca na schodach kamienicy i kwiaty, które są jedną z pasji autorki (wydała wcześniej książkę o tematyce florystycznej), zwyczajnie czuć przygodą na kilometr.
Jakie przesłanie odkryłam w tej powieści?
(...)
Co takiego autorka chciała przekazać swoim czytelnikom pisząc „Do jutra w Amsterdamie”?
„Do jutra w Amsterdamie” to powieść idealna na czerwiec. To okres kiedy studenci zaliczają ostatnie egzaminy w sesji, to również czas, w którym wiele osób zmienia swoje życie, otwierając nowe drzwi i idąc nieznanymi szlakami.Wyjazdy, wyjazdy, wyjazdy...na urlop, na wczasy, za pracą...
Tak też zaczyna się powieść – Aga, główna bohaterka wyjeżdża do Holandii, opuszcza swoje bezpieczne i znane środowisko w Polsce, wkracza do świata którego kompletnie nie zna. Nie zna języka, nie wie co ją czeka, nie zna tam nikogo, poza swoją siostrą, której niestety nie zastaje na miejscu. Szok! Sytuacja absolutnie nie do pozazdroszczenia. Aga musi stawić jej czoła, czy jej się to podoba czy nie. Z pomocą przychodzi jej Prosper – senegalczyk, któremu musi zaufać, bo to jedyne ogniwo łączące ją z zaginioną siostrą.
Autorka ma lekki sposób pisania, powieść dobrze mi się czytało i sprawiła mi ona wiele przyjemności, nie tylko za sprawą ciekawych zdarzeń, które miały miejsce, ale również dlatego, że Agnieszka Zakrzewska nie stroni od żartów i komizmu sytuacyjnego. Nie raz śmiałam się pod nosem, czytając o perypetiach Agi i z satysfakcją wizualizowałam sobie określone sytuacje.
W powieści znajdziecie również interesujący wątek kryminalny, który stanowi tło do pewnych wydarzeń z życia Julii – siostry Agnieszki i ukochanej Prospera.
Mimo, że akcja rozgrywa się na emigracji, nie zabrakło w niej rodzinnego, domowego ciepła. A duża dawka przyjaźni jaką nasączona jest cała powieść, sprawia, że czytelnika obejmuje pokrzepiające uczucie rodzące się w jego świadomości, że przyjaciół można znaleźć wszędzie, a ludzie w każdym kraju mogą stać się nam niesamowicie bliscy. Autorka podkreśla to bardzo wyraźnie, bo to co łączy ludzi to nie kraj, ten sam język czy tradycje – to zwyczajnie ludzka potrzeba przynależności do społeczeństwa, jego mniejszej lub większej grupy. A to z kolei dowodzi temu, że człowiek jako jednostka nie jest w stanie zajść tak daleko, jak przy pomocy innych. W moim odczuciu, autorka przemyciła tym samym twierdzenie, że otwartość na innych, dobre serce i bezinteresowność potrafią przenosić góry, a Ci co nie są tego świadomi i widzą jedynie własny czubek nosa – nigdy nie osiągną pełni szczęścia i sukcesu.
Agnieszka Zakrzewska w swej powieści porusza wiele istotnych społecznych bolączek, są to między innymi: rasizm, bezrobocie zmuszające ludzi do emigracji, nieuczciwość zagranicznych pracodawców, a co za tym idzie jawny wyzysk ludzi, zahacza również w delikatnym stopniu o handel żywym towarem. To moim zdaniem podstawowe problemy, z którymi boryka się wiele państw bez znaczenia czy jest to Holandia, Polska, Anglia czy Niemcy, wszędzie można się z tym zetknąć w szerszym lub w węższym stopniu. To, że autorka porusza owe negatywne aspekty, sprawiło, że powieść nabrała rumieńców i realizmu. Dzięki temu czytając o trudnych warunkach mieszkaniowych i ciężkiej pracy emigrantów, czytelnikowi, który nigdy nie miał do czynienia z wyjazdem „za chlebem”, nie raz i nie dwa spadną klapki zaciągnięte na oczy. Bo przecież nie zawsze emigracja jest dobrowolną decyzją, często jest to podyktowane sytuacją życiową, która zmusza ludzi do szukania lepszego życia poza granicami państwa, ciężkiej pracy często nieadekwatnej z wykształceniem. Autorka zwraca dużą uwagę, na tęsknotę emigrantów za rodzinnymi stronami, jak bardzo utożsamiają się oni z własnymi korzeniami będąc na obczyźnie. Dopiero wówczas znaczenia nabiera to, co wcześniej było nieistotne.
„Do jutra w Amsterdamie” to także powieść o miłości – jej poszukiwaniu i utracie, o tym że przychodzi ona niespodziewanie, często spada na nas jak grom z jasnego nieba i równie często zostaje nam nagle odebrana z różnych względów. Nie ma sensu szukać jej na siłę, sama przyjdzie. Grunt to dostrzec ją w odpowiednim momencie i otworzyć się na nią, być jej wiernym na zawsze. Ogromnie ujęła mnie historia babci Annemarie i Etienne’a – tak po prawdzie to łzy miałam w oczach ilekroć poznawałam ciąg dalszy tej wielkiej nieskończonej miłości, która przejawiała się często w drobiazgach pełnych czułości i dobroci.
Autorka porusza również inne płaszczyzny tego uczucia, opowiada historię miłości rodzeństwa, które zrobi wszystko, by być razem. Mówi o miłości do przyjaciół – tak! nie mówię bynajmniej bez składu i ładu, przyjaźń to jedna z wielu twarzy miłości. Autorka snuje i wplata między wierszami także miłość do kraju, zarówno tego z którego pochodzimy, ale też tego który staje się często naszą drugą ojczyzną. Uświadamia czytelnikowi, że kraj urodzenia nie musi być jedyną ojczyzną świadomego i dojrzałego człowieka. Tam dom nasz, gdzie nasze serce.
„Do jutra w Amsterdamie” to również niezwykła podróż do stolicy Holandii. Za pomocą plastycznych opisów i szczegółowej, obrazowej perspektywy, możemy poznać Amsterdam. Autorka opisuje jego wady i zalety, bez przebarwień i zbędnych zachwytów. Czułam się tak, jakbym to ja przemykała rowerem po ulicami tego miasta i zaglądała w jego przeróżne zakamarki.
Autorka wplątała w dialogi holenderskie wypowiedzi – chociaż zwykle mnie to szalenie denerwuje w powieściach, to tym razem mi to nie przeszkadzało, było to wręcz interesujące doświadczenie, być może ze względu na specyficzność tego języka.
Powieść Agnieszki Zakrzewskiej to książka, którą, moim zdaniem, warto przeczytać. Nie jest sztampowa i nie jest przewidywalna. Jest pełna ciepła, humoru i z nutą tajemnicy. To wszystko razem sprawiło, że spędziłam przy tej lekturze kilka przyjemnych poranków i wieczorów.
Z chęcią sięgnę po drugą część przygód Agnieszki. Ciekawi mnie co będzie dalej.
Czy Aga wróci do Polski na stałe?
A może Stijn ruszy w pogoń za nią i zatrzyma ją przy sobie nim opuści granice Holandii?
Ciekawi mnie, czy spotkam ponownie przezabawnych braci Daltonów i uroczą Bożenkę?
Co dalej z Prosperem i Julką?
Jak poradzi sobie Jan bez Anneke, kiedy ta zajmie się swoją powiększoną rodziną?
Kochani, cóż mogę rzec...po prostu „Do jutra w Amsterdamie”.
Jakie przesłanie odkryłam w tej powieści? (...) Co takiego autorka chciała przekazać swoim czytelnikom pisząc „Do jutra w Amsterdamie”?
„Do jutra w Amsterdamie” to powieść idealna na czerwiec. To okres kiedy studenci zaliczają ostatnie egzaminy w sesji, to również czas, w którym wiele osób zmienia swoje życie, otwierając nowe drzwi i idąc nieznanymi szlakami.Wyjazdy, wyjazdy, wyjazdy...na urlop, na wczasy, za pracą...
Tak też zaczyna się powieść – Aga, główna bohaterka wyjeżdża do Holandii, opuszcza swoje bezpieczne i znane środowisko w Polsce, wkracza do świata którego kompletnie nie zna. Nie zna języka, nie wie co ją czeka, nie zna tam nikogo, poza swoją siostrą, której niestety nie zastaje na miejscu. Szok! Sytuacja absolutnie nie do pozazdroszczenia. Aga musi stawić jej czoła, czy jej się to podoba czy nie. Z pomocą przychodzi jej Prosper – senegalczyk, któremu musi zaufać, bo to jedyne ogniwo łączące ją z zaginioną siostrą.
Autorka ma lekki sposób pisania, powieść dobrze mi się czytało i sprawiła mi ona wiele przyjemności, nie tylko za sprawą ciekawych zdarzeń, które miały miejsce, ale również dlatego, że Agnieszka Zakrzewska nie stroni od żartów i komizmu sytuacyjnego. Nie raz śmiałam się pod nosem, czytając o perypetiach Agi i z satysfakcją wizualizowałam sobie określone sytuacje.
W powieści znajdziecie również interesujący wątek kryminalny, który stanowi tło do pewnych wydarzeń z życia Julii – siostry Agnieszki i ukochanej Prospera.
Mimo, że akcja rozgrywa się na emigracji, nie zabrakło w niej rodzinnego, domowego ciepła. A duża dawka przyjaźni jaką nasączona jest cała powieść, sprawia, że czytelnika obejmuje pokrzepiające uczucie rodzące się w jego świadomości, że przyjaciół można znaleźć wszędzie, a ludzie w każdym kraju mogą stać się nam niesamowicie bliscy. Autorka podkreśla to bardzo wyraźnie, bo to co łączy ludzi to nie kraj, ten sam język czy tradycje – to zwyczajnie ludzka potrzeba przynależności do społeczeństwa, jego mniejszej lub większej grupy. A to z kolei dowodzi temu, że człowiek jako jednostka nie jest w stanie zajść tak daleko, jak przy pomocy innych. W moim odczuciu, autorka przemyciła tym samym twierdzenie, że otwartość na innych, dobre serce i bezinteresowność potrafią przenosić góry, a Ci co nie są tego świadomi i widzą jedynie własny czubek nosa – nigdy nie osiągną pełni szczęścia i sukcesu.
Agnieszka Zakrzewska w swej powieści porusza wiele istotnych społecznych bolączek, są to między innymi: rasizm, bezrobocie zmuszające ludzi do emigracji, nieuczciwość zagranicznych pracodawców, a co za tym idzie jawny wyzysk ludzi, zahacza również w delikatnym stopniu o handel żywym towarem. To moim zdaniem podstawowe problemy, z którymi boryka się wiele państw bez znaczenia czy jest to Holandia, Polska, Anglia czy Niemcy, wszędzie można się z tym zetknąć w szerszym lub w węższym stopniu. To, że autorka porusza owe negatywne aspekty, sprawiło, że powieść nabrała rumieńców i realizmu. Dzięki temu czytając o trudnych warunkach mieszkaniowych i ciężkiej pracy emigrantów, czytelnikowi, który nigdy nie miał do czynienia z wyjazdem „za chlebem”, nie raz i nie dwa spadną klapki zaciągnięte na oczy. Bo przecież nie zawsze emigracja jest dobrowolną decyzją, często jest to podyktowane sytuacją życiową, która zmusza ludzi do szukania lepszego życia poza granicami państwa, ciężkiej pracy często nieadekwatnej z wykształceniem. Autorka zwraca dużą uwagę, na tęsknotę emigrantów za rodzinnymi stronami, jak bardzo utożsamiają się oni z własnymi korzeniami będąc na obczyźnie. Dopiero wówczas znaczenia nabiera to, co wcześniej było nieistotne.
„Do jutra w Amsterdamie” to także powieść o miłości – jej poszukiwaniu i utracie, o tym że przychodzi ona niespodziewanie, często spada na nas jak grom z jasnego nieba i równie często zostaje nam nagle odebrana z różnych względów. Nie ma sensu szukać jej na siłę, sama przyjdzie. Grunt to dostrzec ją w odpowiednim momencie i otworzyć się na nią, być jej wiernym na zawsze. Ogromnie ujęła mnie historia babci Annemarie i Etienne’a – tak po prawdzie to łzy miałam w oczach ilekroć poznawałam ciąg dalszy tej wielkiej nieskończonej miłości, która przejawiała się często w drobiazgach pełnych czułości i dobroci.
Autorka porusza również inne płaszczyzny tego uczucia, opowiada historię miłości rodzeństwa, które zrobi wszystko, by być razem. Mówi o miłości do przyjaciół – tak! nie mówię bynajmniej bez składu i ładu, przyjaźń to jedna z wielu twarzy miłości. Autorka snuje i wplata między wierszami także miłość do kraju, zarówno tego z którego pochodzimy, ale też tego który staje się często naszą drugą ojczyzną. Uświadamia czytelnikowi, że kraj urodzenia nie musi być jedyną ojczyzną świadomego i dojrzałego człowieka. Tam dom nasz, gdzie nasze serce.
„Do jutra w Amsterdamie” to również niezwykła podróż do stolicy Holandii. Za pomocą plastycznych opisów i szczegółowej, obrazowej perspektywy, możemy poznać Amsterdam. Autorka opisuje jego wady i zalety, bez przebarwień i zbędnych zachwytów. Czułam się tak, jakbym to ja przemykała rowerem po ulicami tego miasta i zaglądała w jego przeróżne zakamarki.
Autorka wplątała w dialogi holenderskie wypowiedzi – chociaż zwykle mnie to szalenie denerwuje w powieściach, to tym razem mi to nie przeszkadzało, było to wręcz interesujące doświadczenie, być może ze względu na specyficzność tego języka.
Powieść Agnieszki Zakrzewskiej to książka, którą, moim zdaniem, warto przeczytać. Nie jest sztampowa i nie jest przewidywalna. Jest pełna ciepła, humoru i z nutą tajemnicy. To wszystko razem sprawiło, że spędziłam przy tej lekturze kilka przyjemnych poranków i wieczorów.
Z chęcią sięgnę po drugą część przygód Agnieszki. Ciekawi mnie co będzie dalej.
Czy Aga wróci do Polski na stałe?
A może Stijn ruszy w pogoń za nią i zatrzyma ją przy sobie nim opuści granice Holandii?
Ciekawi mnie, czy spotkam ponownie przezabawnych braci Daltonów i uroczą Bożenkę?
Co dalej z Prosperem i Julką?
Jak poradzi sobie Jan bez Anneke, kiedy ta zajmie się swoją powiększoną rodziną?
Kochani, cóż mogę rzec...po prostu „Do jutra w Amsterdamie”.